To nie będzie typowy przewodnik po Turynie, bo typowo nie było. Raczej po studencku, po taniości (nie licząc prosciutto i serów)
i własnymi szlakami, wytyczonymi przez 3 dziewczyny szukające ładnego parku do wypicia wina, pizzy na kawałki i fotogenicznych miejsc
Z każdą kolejną wyprawą do Włoch upewniam się, że chcę tam bardziej niż do świata ślimaków i naleśników. Do naleśników nic nie mam, do ślimaków owszem (no nie przełknę biedaków). Pisałam o tym nawet w eseju na zaliczenie przedmiotu w Słowenii – jeśli porównać oba kraje do kobiet, Francja byłaby tą pewną siebie, z wysoko zadartym nosem, idącą prościutko na niebotycznie wysokich szpilkach, z miną – don’t you dare talking to me. A Włochy? Byłyby troskliwą, uroczą, lekko pulchną panią, która jest zawsze, kiedy jej potrzebujesz.
Tym razem padło na Turyn – po wszystkich perypetiach, przeszkodach, które pozwoliły docenić ważne rzeczy w naszym życiu – wylądowałyśmy u przyjaciółki na Erasmusie. Jeśli o mnie chodzi, zderzyłam się z zupełnie inną wymianą, niż ta na której ja byłam. U mnie – 25 tysięczne miasto, do przejścia w 20 minut. Teoretycznie 80 osób z różnych krajów, na imprezach i eventach trochę mniej, ale każdy wie, kto jest kto. Wspólne śniadania, kolacje i wyjścia nad morze, wspólne podróże i kawy.
Turyn (łączna liczba mieszkańców aglomeracji 2,2 miliona, ouf) za to powitał nas zgraną paczką polskich studentów. To się ceni, wiecie? Erasmus jest niby okazją do przyjaźni międzynarodowych, ale to ze swoimi śmiejesz się najbardziej, bo znacie te same żarty, memy, smaczki, fakty, artefakty. I już.
Dlatego nasz pierwszy wieczór spędziłyśmy typowo – jak na studentów przystało, w barze, ochrzczonym włoskim McLarenem. A potem – boże, ale jesteśmy cliche! – kebab. Myślę, że trzeba być na prawdę zwariowanym na punkcie jedzenia, kiedy docenia się kebaba, ale moi drodzy, ten kebab był kebabem zesłanym z niebios. Zamiast tortilli – placek ni to chlebek naan, ni to spód od pizzy. W środku prosto, czyli mięso, ale nie takie otłuszczone, kilkudniowe i zeschnięte jak u nas, ale soczyste i miękkie. Sałata, jakieś warzywo i sos. Całość wieńczyły frytki! Nawet nie zrzucam tego smaku na późną porę i ilość wypitego wina. Nie – był dobry i już.
bar:
Jumping Jester
Via G. Mazzini 2
kebab:
Kebab Horas,
Corso Vittorio Emanuele II 27
Tak na prawdę wszystko było dobre. Zwykłe małe pomidorki koktajlowe, kupione w najtańszym supermarkecie. Gotowe gnocchi. Mozzarella! Smakuje inaczej o lata świetlne niż ta ‚nasza’. Tam nawet mortadela jest dobra, a jeśli chodzi o gorgonzolę – dziwię się za każdym razem, kiedy próbuję ją gdziekolwiek indziej niż w Polsce i za każdym razem mogę pisać poematy na jej cześć. Z kolei hymny i pieśni miłosne kieruję w stronę prosciutto, jednej, jedynej, od której miękną nogi, której się pragnie i za którą się tęskni po skończeniu wszystkich plasterków. Dlatego codziennie rano traktowałyśmy się dobrze kolejnymi przysmakami, szynkami i serami.
Szkoda tylko, że Turyn nie jest tanim miastem. W końcu to euro, w końcu za granica. Na pewnych rzeczach udało nam się zaoszczędzić. Oczywiście nie polecam, to znaczy, może ujmę to tak – nie namawiam. B. żyjąca w Turynie od kilku miesięcy miała stanowczo zaburzone poczucie odległości – twierdząc, że to niedaleko, szłyśmy 40 minut wspinając się w górę rzeki. Czyli się da, przejść Turyn na nogach. A jak już opadałyśmy z sił, wsiadałyśmy w autobus lub tramwaj. Na gapę (stresująco i ekscytująco). Jak już wspomniałam, nie namawiam, ale należy zająć miejsce przy drzwiach i w razie potrzeby, czyli w razie zobaczenia pana w granatowej kurtce z małym napisem GTT- uciekać. Nie zważać na zatrzaśnięte w drzwiach tramwaju nogi, udawać, że ah – to jest nasz przystanek! Nie gonią, nie są tak upierdliwi jak ci w Polsce. Wysiadasz, to wysiadasz.
Jeśli mało będzie przygód, to polecam przejść się na stołówkę studencką i ładnie powiedzieć, że dopiero się przyjechało i jeszcze nikt nie dał nam studenckiego ID. Wpisać się na listę, ale jakoś tak ładnie, jak na przykład Eliza Orzeszkowa czy Maria Konopnicka, z uśmiechem podziękować i zapłacić 1,80 euro za przepyszną, robioną na twoich oczach pizzę z czterema serami oraz sałatkę, wodę i deser. Umywam rączki od oskarżeń, podobno wszyscy tak tam robią!
Mensa Universitaria Edisu
Via Principe Amedeo 48, Torino
Zachowując szacunek dla tej cienkiej, oddaję swoje serce pizzy na grubym cieście, sprzedawanej na kawałki, zapakowanej w papier jak kanapki na drugie śniadanie w podstawówce. Zjedzonej od razu, albo potem, na mały, duży i średni głód. Taką pizzę zjadłyśmy w parku, siedząc na trawie tylko w swetrach, jakby co najmniej był środek kwietnia. Robi mi się smutno kiedy o tym myślę, bo jest już 23, już noc, mróz na dworze, a ten piękny dzień wydaje się być tylko snem. A pizza najlepszym wspomnieniem. Musicie, musicie jej spróbować! Wiem, że Turyn nie jest typowo turystycznym miastem, ale dla tego kawałka margherity warto tam pojechać.
Montebello Pizza al taglio
Via Montebello 6b
Na deser powinno się zjeść cokolwiek z pochodzącą z Piedmontu gianduią, czyli połączeniem masy orzechowej z czekoladą. Występuje w małych czekoladkach Gianduiotto, o podłużnym kształcie łodzi, w słoiczkach jak Nutella, ale co najważniejsze – jest w rogalikach w Lidlu, które kosztują lekko ponad euro. Mówiłam już, że to nie będzie typowy przewodnik?
czekoladki:
Gelateria Cioccolateria Chocostore
Via Po 18
To chyba tyle, jeśli chodzi o jedzenie na mieście. W zanadrzu mam jeszcze pyszne piadiny, pasty i gnocchi, przygotowywane w domu i jedzone przed Stranger Things – co jak co, ale nawet w podróży należy się chwila odpoczynku. Ciao!
Ślinka cieknie… 😋
PolubieniePolubienie
Naprawdę cieszę się, że pewna M. rozpowszechniła Twoje pisanie. Kończąc ten artykuł już podryguję nóżką, żeby skoczyć do innego działu i zaczytać się całkowicie. 🙂
PolubieniePolubienie
dziękuję Ci bardzo! ale się cieszę!:D nie byłam pewna czy to już czas na podzielenie się tym pisaniem ze światem, ale chyba dobrze wyszło :*
PolubieniePolubienie
Super zdjęcia..minimalizm jaki lubię… Bardzo się podoba:>
PolubieniePolubienie